Z DUŻEJ CHMURY MAŁY DESZCZ

Mecz Liverpoolu z Bayernem miał być hitem tej kolejki LM. Mecz na który się czekało długo i każdy zacierał dłonie, że zobaczymy znakomite widowisko, okazał się słabym widowiskiem. Tymczasem na boisku działo się wiele wzajemnego blokowania i wielka nieudolność napastników. Bayern w zasadzie nie musiał za wszelką cenę bramek zdobywać, przynajmniej tak długo, dopóki żadnej nie stracił. Dlatego niewiele się działo pod bramką Alissona a najgroźniejszy był strzał do własnej bramki Matipa, który przypadkowo obronił sytuacyjnie Alisson. Atak Bayernu nie istniał, podobnie jak atak Liverpoolu. Skompromitował się Mane, który w sytuacji sam na sam z bramkarzem, tak spanikował, że uderzył z bliskiej odległości obok bramki. Wszyscy napracowali się w tym meczu solidnie, ale wynik bezbramkowy, daje lekką przewagę  psychologiczną Bayernowi, bo w końcu nie przegrali w meczu wyjazdowym, ale wynik 0:0 jest niebezpieczny dla obu stron i niczego nie rozwiązuje ani nie gwarantuje. Można powiedzieć, że Bayern zaskoczył in plus a Liverpool zdecydowanie in minus. Gra kombinacyjna Liverpoolu, już nie jest zaskoczeniem dla nikogo, a jeśli Salahovi nie wychodzą dryblingi i nie oddaje żadnego uderzenia na bramkę to trudno zespołowi Liverpoolu marzyć o sukcesie. Nawet krótkie zgrupowanie przed tym meczem nie dało oczekiwanych rezultatów, a wręcz można zaryzykować stwierdzenie, że gdzieś ulotniła się dynamika ataku tego zespołu i po tym zespole z fantazją, jaki pamiętamy z początku sezonu, pozostało wspomnienie. Bayern solidny, umiejący zneutralizować atuty rywala, bez fajerwerków ale i bez wpadek. Obydwa zespoły bardzo chciały rozgrywać piłkę powoli przez każdą z formacji, ale przy próbach pressingu z obu stron i przy padającym deszczu okazało się, że nie było to takie proste, nawet dla tak dobrych drużyn. Niedokładni w swoich ostatnich podaniach byli obaj boczni obrońcy Liverpoolu, Alexander i Robertson, a co najbardziej zaskakujące, że mimo wielu stałych fragmentów gry, zespoły nie miały nic specjalnie dopracowanego. Mecz nie pozostanie na długo w pamięci kibiców, bo nie ma o czym wspominać, albowiem ani Liverpool ani Bayern nie zasłużyły w tym meczu aby o czymkolwiek pamiętać. Chyba, że pozytywny występ Gnabryego, który dla mnie był jedynym jaśniejszym piłkarzem w tym przesiąkniętym deszczem widowisku.