Minął 1 września i radosne wspomnienia po meczu Polska ; Norwegia 2001, który dał nam już bezpośredni awans do finałów MŚ. TVP Sport Retro przypomniał ten mecz i było miło. Tymczasem 2 września 2000, czyli rok wcześniej, to nie mniej radosna data w historii polskiej reprezentacji. Nasz zespół jechał na Ukrainę z wielkimi nadziejami, na mecz, który otwierał nasze eliminacje do MŚ i tak z ręką na sercu niewiele osób w kraju wierzyło, że możemy ograć Ukraińców i to na ich terenie. Szewczenko, Rebrov i spółka byli zdecydowanymi faworytami tego meczu i nawet niewielu kibiców wybrało się z Polski na tamten mecz. Dodatkowo lało strasznie już dzień przed meczem i w trakcie meczu. Mecz był pięknym widowiskiem. Wygraliśmy dając wiele radości polskim kibicom. Dwie bramki zdobył Olisadebe i trzecią dołożył Radek Kałużny. Mogło być jeszcze wyżej ale zmarnowaliśmy kilka dobrych okazji bramkowych a Andrzej Juskowiak nie wykorzystał rzutu karnego. Ukraińcy odpowiedzieli tylko jedną bramką Szewczenki. Ale prócz bramek, do historii tego meczu przeszła również interwencja Tomka Kłosa, który zaasekurował wychodzącego z bramki Jurka Dudka i w niesamowity sposób wybił piłkę z linii bramkowej. Tak więc drugiego września wszystko co dobre dla tamtej reprezentacji się zaczęło. Pamiętam, że na ten mecz ubrała nas jedna ze znanych firm odzieżowych. Nie przewidzieli, że stojąc w garniturze na deszczu, puszczą szwy w rękawach i zostanę bez rękawów w szatni, kiedy Jurek Dudek ścisnął mnie mocno i podniósł do góry. W rękach zostały mu moje rękawy i dlatego na konferencję prasową po meczu poszedłem w rezerwowej koszulce reprezentacyjnej. W tamtym czasie reprezentacji towarzyszyła zawsze grupa VIP-ów. Był w niej między innymi nasz wspaniały kardiochirurg Zbigniew Religa. Po meczu podszedł do mnie i gratulując mi wygranej powiedział, że po raz pierwszy podczas meczu zabrakło mu papierosów a wziął z sobą trzy paczki. Ale nie żałuje, bo wreszcie mógł sobie głośno pokrzyczeć oczywiście z radości i nigdy w życiu tak głośno nie krzyczał z radości. Reżyser Janusz Zaorski, jeszcze w hallu prowadzącym z boiska do szatni opowiedział mi, co działo się na trybunie VIP-ów i jak jeden z ukraińskich oficjeli, wstał po drugiej bramce Olisadebe, krzyknął coś o czarnoskórym Polaku i machając rękami opuścił trybunę. Takich opowieści było wiele, ale największa radość była w naszej szatni. Tak się złożyło, że dopiero po raz drugi w swojej karierze mogłem powalczyć z legendą trenerską Walerym Łobanowskim. Kiedyś, kiedy był trenerem Dynamo Kijów, a ja trenerem warszawskiej Legii, w zimowym turnieju halowym na Węgrzech ograł nas bardzo łatwo. Teraz to prowadzony przeze mnie zespół ograł Jego zespół bardzo łatwo, chociaż po trudnym meczu. Kiedy podaliśmy sobie dłonie po meczu, nie powiedział ani słowa. Dobry początek eliminacji to wielki krok w przód drużyny. Można zaryzykować stwierdzenie, że tamto zwycięstwo mocno nas podbudowało od strony mentalnej. Staliśmy się mocni psychicznie i uwierzyliśmy we własne możliwości. W Kijowie się zaczęło w Chorzowie rok później się skończyło z bardzo pozytywnym wynikiem.