Wydarzeniem ostatniej kolejki pierwszej fazy rozgrywek ligowych w Ekstraklasie nie stały się atrakcyjne mecze, ale problem dotyczący wyliczenia punktów, jakie powinny mieć na swoich kontach zespoły, a co za tym idzie ustalenia ich miejsc w ligowej tabeli. Od początku istnienia tego systemu rozgrywek, twierdziłem że jest on niewłaściwy i nie ma nic wspólnego z jasną rywalizacją na boisku. Nie można nikomu zabierać wywalczonych na boisku punktów, nie można jednym dodawać punktu po podziale a innym nie, nie można rozgrywać meczów tak, że jedna drużyna gra u siebie więcej razy niż inna i te same zespoły rywalizują nieparzystą liczbę razy, w tym dwukrotnie na boisku jednego z rywali i tak dalej i tak dalej. A teraz mamy jeszcze jeden kwiatek, bo los sam się zbuntował i stworzył sytuację, jakiej nie przewidziałby żaden scenarzysta. Łatwo jest coś krytykować, w zasadzie w Polsce krytykujemy wszystko i wszystkich, nie mając czasem zielonego pojęcia o temacie jaki krytykujemy, lub bez znajomości osoby, którą krytykujemy. Tym razem jednak jasną opinię negatywną o naszym systemie rozgrywek, pozwoliłem sobie wygłosić jeszcze zanim zaczęły się rozgrywki. Teraz mamy sytuację, że kolejność drużyn w tabeli będzie rozstrzygał mec. Zbigniew Ćwiąkalski i jego zespół arbitrażowy. Niesamowite, ale nawet jego wyrok, może okazać się bezzasadny, bo dalej o kolejności drużyn mogą decydować takie elementy, jak choćby zachowanie kibiców na meczach, nie mówiąc już o kontrowersyjnie pokazywanych żółtych i czerwonych kartkach. Oczywiście można powiedzieć, że nic się nie dzieje, że zaraz się to rozstrzygnie i wszyscy przejdą nad tym do porządku dziennego. Zwykle powtarzamy, że trzeba się wzorować na najlepszych, więc się wzorujmy i nie szukajmy dziwnego sposobu na wyróżnienie się w Europie, czymś specjalnym, czego nie mają inne europejskie ligi. Cierpi na tym tylko wizerunek najwyższej klasy rozgrywkowej a środowisko piłkarskie czuje się skompromitowane. No cóż było minęło. Oby tylko wyciągnięto z tego skuteczne wnioski i decyzje, które przywrócą normalność w naszym futbolu klubowym na najwyższym poziomie rozgrywek. Kiedy prowadziłem zespół w finale turnieju o Puchar Wielkiego Muru Chińskiego i przyjechaliśmy wcześniej na boisko, a tam rozgrywał się mecz o trzecie miejsce pomiędzy reprezentacją Japonii i II reprezentacją Chin, spytaliśmy naszego tłumacza kto prowadzi. Na tablicy był wynik 2:0 ale nazwy zespołów napisane były krzaczkami więc nie wiedzieliśmy jak to odczytać. Nasz tłumacz spojrzał na tablicę elektroniczną i powiedział. Prowadzi Japonia ale nie na pewno i ta odpowiedź została z nami do dnia dzisiejszego i często żartując sobie to przypominamy w gronie przyjaciół. Teraz w pierwszej ósemce jest drużyna Podbeskidzia i gdyby parafrazować naszego Chińczyka należałoby dodać – ale nie na pewno.