Porażki zawsze wywołują lekkie trzęsienia ziemi i turbulencje w zespole. Ale w małej, czterodrużynowej lidze jaką jest Liga Narodów UEFA najważniejszy jest ostateczny cel postawiony przed zespołem, a ten cel jest wciąż możliwy do zrealizowania. Oczywiście można negatywnie oceniać poszczególnych piłkarzy i decyzje selekcjonera, ale takie sytuacje są wkalkulowane w pracę drużyny. Rzadko zdobywa się ostateczny cel bez porażek, a więc porażki wkalkulowane są w drogę do sukcesu. Trenerzy nie są tylko od wygranych meczów, są też od porażek i umiejętności stawiania drużynę na nogi po porażkach. Im wcześniej podniesie się drużyna z kolan, tym łatwiej będzie walczyć o kolejne punkty. Mecz z Portugalią już przeszedł do historii i nie ma co rozdzierać szat, że są od nas lepsi, że mają lepszych piłkarzy i prezentują inną kulturę futbolową, którą najkrócej można nazwać – 100% futbolu w futbolu. Ale w naszej grupie tylko Portugalia ma taki potencjał futbolowy i mimo, że mają tak potężny potencjał, to przy odrobinie szczęścia, chociaż brzmi to irracjonalnie, można było nawet zremisować, gdyby sędzia dostrzegł faul w polu karnym na korzyść naszej reprezentacji przy stanie 1:2. Dlatego nie wynik, ale styl jest najbardziej krytykowany, szczególnie w pierwszej połowie meczu, gdzie byliśmy tylko tłem dla Ronaldo i spółki. Tego dnia byli od nas lepsi i skuteczniejsi a co najważniejsze chciało się na ich grę patrzeć z podziwem. Ale to już było i nie wróci więcej, dopiero w meczu w Portugalii, a do tego czasu, jest jeszcze trochę punktów do zdobycia. Teraz Chorwacja, z którą przegraliśmy po cudownym uderzeniu z rzutu wolnego Modrica, a taki strzał udaje się raz na rok, więc to już było i czas na podniesienie się z kolan i zamiast rozdrapywać rany po porażce, mobilizować się na walkę z Chorwatami, bo wierzę, że mimo fatalnego wrażenia jakie pozostało po meczu z Portugalią, jesteśmy w stanie zapunktować z Chorwacją. Do boju Polsko.