Igrzyska Olimpijskie ukazują nam z bliska bardzo przejmujące oblicze sportu. Łzy się leją kiedy sportowiec zwycięża, zdobywa medal lub przegrywa. Każdy trener to doskonale zna i każdy z nas miał w swojej karierze momenty wzruszenia, kiedy coś traciliśmy lub coś zdobywaliśmy. Kamery telewizyjne są dzisiaj bezlitosne. Wręcz dotykają swoim zbliżeniem twarzy sportowców, w momentach bardzo osobistych, kiedy chcieliby często ukryć swoje reakcje i pozostawić je wyłącznie dla siebie. W szatni piłkarskiej na szczęście kamery są bardzo rzadko a rolę ochronnego parawaniku spełniają ręczniki. Łzy ronią też szkoleniowcy, bo nie jest łatwo utrzymać emocje na wodzy, kiedy widzi się swoich zawodników reagujących tak emocjonalnie. Granice wytrzymałości emocjonalnej są głęboko uśpione w naszych głowach. Aby do nich dotrzeć, obudzić je spowodować widoczne reakcje to jest cały proces. To powolne dochodzenie do punktu zero by po jego przekroczeniu organizm zareagował i twarz trzeba schować w dłoniach. Sportowcy najlepiej wiedzą ile wysiłku, wyrzeczeń i pracy, kosztuje ich rywalizacja na najwyższym światowym poziomie. Czasem przeciwnicy są po prostu lepsi nie ma jak podejmować z nimi równorzędną rywalizację. Wtedy łez nie ma, bo jest szacunek dla mocniejszego rywala i zakończenie udziału w zawodach. Ale kiedy się przegrywa o ułamki sekund czy o centymetry to emocje często biorą górę i trudno uchronić się przed łzami. Są też łzy szczęścia, te najbardziej przyjemne, kiedy w tym jednym zwycięstwie ogniskuje się cała dotychczasowa kariera. Król futbolu słynny Pele, mówił że zdobycie tej statuetki liczy się w zasadzie najmniej dla sportowca. Najbardziej liczy się świadomość spełnienia marzeń i własnych oraz wszystkich, czyli milionów kibiców. Ta świadomość przychodzi do człowieka dopiero następnego dnia po zwycięstwie, kiedy minie już euforia po zwycięstwie. Kiedy awansowaliśmy do finałów mistrzostw świata w 2002 roku, wiele osób na stadionie i przed ekranami telewizorów uroniło łezkę. Ja też się wzruszyłem kiedy piłkarze robili rundę honorową na bieżni woków stadionu w Chorzowie po zwycięstwie nad Norwegią 3:0. A później były łzy w szatni po meczu z Portugalią na mistrzostwach i świadomość, że turniej się dla nas skończył. Dlatego kiedy oglądam naszych Olimpijczyków, kiedy przed kamerą nie dają rady okiełznać emocje, kiedy widzę trenerów pracujących z gladiatorami grającymi w siatkówkę, którzy płaczą razem z zawodnikami po sukcesie i po porażce, to doskonale ich rozumiem. Bo samemu trzeba takie chwile przeżyć. Chłopaki też płaczą i bardzo dobrze.