Zmiany na stanowiskach trenerów są częścią futbolowej rzeczywistości. Są one tak samo kontrowersyjnie przyjmowane jak zatrudnianie nowych szkoleniowców. Każdy z trenerów ma swoich zatwardziałych zwolenników i zagorzałych oponentów. Nie ma trenerów idealnych i nawet wyniki drużyny niekoniecznie muszą być wyznacznikiem do utrzymania posady. Jeśli trenera nie lubi prezes, to już nie ma go przy zespole, jeśli trenera nie lubi rodzina prezesa, to też nie utrzyma się długo na posadzie. Jeśli trenera nie akceptuje duża część kibiców to wiadomo, że szkoleniowiec stąpa po kruchym lodzie. A jeszcze gorzej jest jeśli ma otwarty konflikt z mediami lub stracił chemię w szatni z piłkarzami. Dlatego trzeba być mocno odpornym na krytykę i umieć robić swoje pod stałą, wielką presją. Howard Wilkinson podczas szkolenia trenerów w Nyon / Szwajcaria w siedzibie UEFA nauczał, że pierwszą umiejętnością jaką musi posiąść trener to umiejętność jak najdłuższego przetrwania na posadzie. To nie jest łatwe zadanie, ale jeśli się udaje, to jest tak, jakby szkoleniowiec kupował sobie dodatkowy czas na pracę z drużyną. A wtedy można dopracowywać kolejne elementy taktyczne i zaszczepiać u piłkarzy własną filozofią zwyciężania. Właśnie dowiedzieliśmy się, że stracił posadę z dnia na dzień selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Brzęczek. Niby dla środowiska piłkarskiego nic specjalnego, bo niedawno straciło pracę w klubach wielu szkoleniowców w Polsce, ale zagadką jest czas w jakim zdecydowano się z selekcjonerem rozwiązać kontrakt. Nie ma meczów, nie ma krytyki czy specjalnych ataków na trenera, który awansował do finałów mistrzostw Europy i utrzymał drużynę w najwyższej dywizji Pucharu Narodów. Wszyscy przyzwyczaili się do sposobu pracy i wypowiedzi selekcjonera, który zderzając się z krytyką z pewnością miał też znaczną grupę zwolenników. Ale wydarzyć się musiało coś, o czym nie wiemy i pewnie się nie dowiemy, przynajmniej narazie. Jeszcze niedawno ocieplano w PZPN wizerunek szkoleniowca, pokazując go na zgrupowaniu młodzieży w Hiszpanii i chociaż wiele osób zadawało sobie pytanie, że zamiast dyrektora sportowego, który zarządza szkoleniem w PZPN, i powinien być tam eksponowany, dlaczego pokazywano selekcjonera, i między innymi dlatego trudno było się spodziewać, że za chwilę nie będzie już Jerzego Brzęczka w PZPN. Swoją drogą możemy zobaczyć jak wiele znaczy w sporcie odrobina szczęścia. Gdyby finały 2020 odbyły się w terminie to selekcjoner poprowadziłby reprezentację w finałach i w zależności od wyniku rozstrzygałaby się jego dalsza przyszłość w PZPN. Jerzy Brzęczek nie miał też szczęścia w decyzjach UEFA. Bo gdyby nie zmieniono reguł utrzymania się w najwyższej dywizji Pucharu Narodów, to spadlibyśmy do II ligi i pewnie świętowalibyśmy jesienią awans na najwyższą półkę, co uznano by za wielki sukces. A tak przyszło nam rywalizować między innymi z Włochami i Holandią i chociaż wysoko nie przegrywaliśmy to wrażenie, jakie pozostało w pamięci kibiców i prezesa PZPN po tych meczach z pewnością selekcjonerowi nie pomogło. Wydawało się, że zimowa przerwa będzie dla polskiego futbolu nudna i dopiero w marcu zaczną się prawdziwe emocje. Prezes Zbigniew Boniek zadbał aby stało się gorąco, interesująco, emocjonalnie i zagadkowo już w zimnym styczniu na początku roku. Marketingowo super ruch, bo na jakiś czas futbol przyćmi wszelkie inne newsy. A czy ruch ten będzie skuteczny dla przyszłych wyników drużyny, dowiemy się za kilka miesięcy. Na dzisiaj wypada podziękować Jerzemu Brzęczkowi i jego sztabowi, za to, że zagramy w finałach ME oraz, że po raz kolejny zobaczymy naszą reprezentację w najwyższej dywizji Pucharu Narodów.